Madagaskar to dla nas kraj rannego wstawania – dziś pobudka nastąpiła koło 6.30, a o 7.30 zameldowaliśmy się przy kasie biletowej
Parku Narodowego Ranomafana. Tam stało już całkiem sporo samochodów i ze dwudziestu przewodników gotowych do oferowania swoich usług. My mieliśmy swojego z wczoraj, a więc nie musieliśmy wybierać. Bilety wstępu tak jak poprzednio w Tsingy – 55k dorosły, 25k dziecko, 10k za dorosłego „community tax”. Stawka za przewodnika zależna od długości trasy – my wybraliśmy średnio długą, co skutkowało zubożeniem o 120k ariary. Ta średnio długa miała trwać 3-4 godziny i zdaniem przewodnika nie była specjalnie trudna. Oprócz przewodnika dołączył do nas tropiciel zwierząt, który chodził własnymi ścieżkami i miał dawać znać przewodnikowi gdy coś wypatrzy. Z rana było dość chłodno, tak z 15 stopni, a na dodatek siąpił deszcz lub skraplała się mgła – wszędzie było bardzo mokro. Jeszcze przy samej bramie mogliśmy obejrzeć piękne okazy ćmy księżycowej (argema) spoczywające na pobliskim drzewie.
Trasa już na początku dała się we znaki, bo trzeba było pokonać wiele schodów, a tam gdzie schodów nie było uważać na nogi. Poślizgnąć się było bardzo łatwo – aż cud, że nikt z nas nie wylądował na tyłku.
Symbolem parku jest symbol całego Madagaskaru, czyli oczywiśćie lemury. W parku Ranomafana żyje ich 12 gatunków, ale pięć z nich jest praktycznie nie do zobaczenia. Pozostaje więc 7, z których udało się zobaczyć 5. Musieliśmy wierzyć przewodnikowi na słowo, że to są różne rodzaje, bo dla nas wyglądały bardzo podobnie, tym bardziej, że większości wypatrywaliśmy wysoko na koronach drzew. Traf chciał, że każdemu zrobiłem co najmniej jedno (większości tylko jedno) przyzwoite zdjęcie. A więc po kolei widzieliśmy następujące gatunki:
Lemur czerwonoczelny - red-fronted brown lemur – eulemur rufifrons
Lemuria czerwonobrzucha – red-bellied lemur – eulemur rubriventer
Maki szerokonosy - greater bamboo lemur – prolemur simus
Maki szary - grey bamboo lemur – hapalemur griseus
Maki złoty - golden lemur – hapalemur aureus
A poza lemurami udało się zobaczyć owada, który opanował zdolność kamuflażu do perfekcji, oraz ptaszka, który ponoć nazywa się po angielsku „spectacle checheka bird”, ale nie mogłem go w necie zidentyfikować.
Cały trekking zamiast zakładanych 3-4 godzin zajął nam cztery i pół i był niesamowicie męczący. Aby podejrzeć lemury trzeba było często schodzić ze szlaku i przedzierać się przez dżunglę, a wszystko to na silnie pochyłym terenie. Pod koniec Martyna już mocno strajkowała i po raz pierwszy podczas tej podróży głęboko zasnęła w samochodzie.
Śpimy w Ambositrze, w miejscu zwanym Le Miamiam Glouglou, gdzie jesteśmy jedynymi gośćmi, a menu restauracji liczy chyba ze sto pozycji. Mimo wszystko francuski właściciel stwierdził, że prawie całe menu jest dostępne. I rzeczywiście, zostaliśmy bardzo porządnie obsłużeni. Zaletą większości świata frankofońskiego jest przywiązanie do kuchni i to na Madagaskarze też widać.