Myśleliśmy, że 10 godzin drogi to najgorsze, co nas tu spotkało, ale dzisiejszy dzień zweryfikował te wyobrażenia. Wprawdzie jechaliśmy netto jakieś 8 godzin, ale po fatalnej drodze, w upale i kurzu. W dodatku obudziłem się z niewielkim zatruciem, nic do wieczora nie jadłem, więc droga była prawdziwą katorgą. Kasia i dzieci przeżyli to niewiele lepiej. Słowem, wszyscy mamy dzisiejszego dnia dość, a tu za dwa dni trzeba jeszcze wracać po śladach.
Rozpoczęliśmy bardzo optymistycznie, przejeżdżając przez słynną
Aleję Baobabów, jeden z symboli Madagaskaru. Aleja jest fotogeniczna, ale po prawdzie kilkadziesiąt kilometrów dalej mogliśmy zauważyć jeszcze większe skupiska baobabów.
Dalej zapuściliśmy się w kompletną głuszę. Droga ze złej zrobiła się fatalna, a ostatni odcinek przed promem do Beloni Tsiribihina to jazda w głębokim piasku. Droga jest absolutnie nie do przejechania samochodem innym niż 4x4, nawet nie próbujcie. Jak tylko więcej popada (już za 2-4 tygodnie), też nie da się nią przejechać. Zdążyliśmy więc prawie w ostatniej chwili, choć przyznam, że tą trasą przewinęło się dziś jakichś 30-40 turystów.
Prom to też atrakcja sama w sobie – w zasadzie to dwie łódki połączone ze sobą pokładem, coś jak afrykańska wersja katamaranu. Oczywiście żadnych barierek, więc trzeba się dobrze pilnować. Mimo wszystko te 20-30 minut na promie z rzeczną bryzą w twarz dały nam trochę wytchnienia.
A to było potrzebne, bo od Beloni Tsiribihina do Bekopaki droga zrobiła się jeszcze gorsza. Poprzednia była koszmarem, ale ta to chyba jakiś przedsionek piekieł. Całe szczęście, że po południu upał trochę zelżał, więc jechało się lepiej. Po drodze mijaliśmy totalnie zapomniane wioski, których mali mieszkańcy nie bali się podchodzić i prosić o cukierki. Zamiast cukierków daliśmy im coś w naszym mniemaniu lepszego – zabraliśmy ze sobą jakieś 30-40 małych zabawek, które Martyna rozdała dzieciom. Radość tych dzieci była nie do opisania, niewykluczone, że dla nich to pierwsze tego typu zabawki w życiu. A tego życia nie mają lekkiego, wydęte brzuszki maluchów wskazują na poważne niedożywienie.
Drugi prom przez rzekę Manambolo był jeszcze ciekawszy, bo trzeba było wjechać bezpośrednio z rzeki. W końcu koło 17.00 dotarliśmy do Bekopaki. Miałem problem z rezerwacją hotelu – booking i inne strony nie pokazywały nic, trzeba było pisać bezpośrednio do obiektów. Odpisał hotel Orchidee du Bemaraha, przyzwoite miejsce, w którym śpimy za 160 tys. ariary za noc. Jutro przekonamy się, czy było warto tak się męczyć – od samego rana planujemy zwiedzać Tsingy de Bemaraha.