Geoblog.pl    stock    Podróże    Księżycowy Archipelag    W Moroni
Zwiń mapę
2022
04
gru

W Moroni

 
Komory
Komory, Moroni
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Zapraszam do relacji z Komorów - kraju, który według każdego zestawienia mieści się w dwudziestce najrzadziej odwiedzanych na świecie. Niestety relacja będzie dość uboga w zdjęcia – przez niesprzyjający zbieg okoliczności straciłem większość z nich już po powrocie do Polski.

Dlaczego właściwie Komory? Każdy z nas ma podróżnicze cele. Moje główne są dwa – odwiedzenie wszystkich krajów i terytoriów świata (to cel bardzo długoterminowy – w obecnym tempie osiągnę go najwcześniej za 15 lat) oraz odwiedzenie jak największej liczby miejsc z listy UNESCO (odwiedzenie wszystkich jest praktycznie niemożliwe nawet z nieograniczonym budżetem i czasem). Najlepiej, gdy podczas jednej podróży uda się podążać ku obu. Stąd też pierwszym pomysłem na tygodniowy samotny wypad w grudniu był Senegal (nowy kraj z aż 7 miejscami z listy UNESCO, do zrobienia w 9 dni, a może by się do tego dało dołożyć Gambię).
Innym pomysłem był Uzbekistan z pięcioma miejscami z listy, ale Uzbekistan w grudniu niekoniecznie byłby komfortowy. Wreszcie zwyciężyła idea wydatkowania mil miles&more z najlepszym przelicznikiem milowym do wartości standardowego biletu. A jak wiadomo, najlepszy przelicznik z perspektywy wylotów z Polski mają nasz rodzimy LOT oraz Ethiopian. LOT odpadł na starcie z powodu nieciekawych kierunków, pozostał Ethiopian, u którego za Komory płaci się 40 tys. mil plus dopłaty (ja płaciłem 650 zł), podczas gdy standardowy lot kosztuje grubo ponad 3 tys. zł. Niestety, na Komorach nie ma żadnego miejsca z listy UNESCO, ale na osłodę postanowiłem dołożyć jedno terytorium – należącą do Francji Majottę.

Na początku lojalnie ostrzegam – choć dolot na Komory za mile może wydawać się korzystny cenowo, gdy chcemy wyskoczyć poza główną wyspę archipelagu, tj. Wielki Komor, trzeba płacić jak za zboże. Za prom na Majottę zapłaciłem 220 euro w jedną stronę, powrót na Anjouan kosztował tyle samo, a prom z Anjouan na Wielki Komor to wydatek rzędu 50 euro. Promy (poza trasą Majotta-Anjouan) pływają bardzo rzadko, na szczęście można rezerwować bilety przez Internet na stronie sgtm.com

W samolocie z Addis Abeby do Moroni nie bardzo było widać potwierdzenie tego, że Komory są tak rzadko odwiedzane. Samolot był pełny prawie w 100%, a przecież Ethiopian lata do Moroni codziennie i podstawia spore 737-max. Oczywiście prawie wszyscy pasażerowie byli Komorczykami, ale znalazło się wśród nich co najmniej 5 osób rasy białej. Wśród tej piątki oprócz mnie było dwóch Polaków - ojciec i syn, którzy jednak zamierzali zatrzymać się tylko na Wielkim Komorze. Czwartym zaś był Filip, Litwin, z którym nawiązałem bliższą znajomość i z którym spędziłem popołudnie.

Kontrola w Moroni odbyła się bezproblemowo – trzeba było pokazać dowód szczepienia, bilet powrotny oraz zapłacić 30 euro za wizę. Wiza niestety wklejana do paszportu, na szczęście chociaż pieczątki stawiają na tej wklejce. Mimo doniesień, że trzeba mieć wydrukowany dowód noclegu nikt mnie o takie rzeczy nie pytał. Potem szybka ręczna kontrola bagażu i można wychodzić.

U pogranicznika zaliczyłem pierwszą wtopę – pokazałem na telefonie potwierdzenie rezerwacji promu i ten telefon zostawiłem (czy raczej mi go nie oddał?). Zorientowałem się po przejściu przez kontrolę bagażu i zacząłem gorączkowo szukać. Na szczęście pozwolili mi wrócić, a pogranicznik telefon zwrócił. A zorientowałem się tak szybko, bo zaraz za kontrolą bagażu kupowałem kartę SIM. Kupno było bezproblemowe, za 10 euro dostałem 10 GB do wykorzystania. Czasy odcięcia Komorów od Internetu, których doświadczali inni parę lat temu, minęły bezpowrotnie. Dobrej jakości Internet miałem przez cały czas pobytu na Komorach.

Razem z Filipem zamówiliśmy taksówkę, która kosztowała nas 10 euro od łebka. Suma gigantyczna jak na Komory. Podpowiem co zrobić, aby uniknąć skalpowania – wystarczy wyjść poza lotnisko, stanąć przy głównej drodze i machnąć ręką na jedną z licznych taksówek w kierunku Moroni. Podróż nie powinna kosztować więcej niż 1,5 euro w przeliczeniu na ichniejszego franka komorskiego, wg stałego przelicznika 500 franków za euro.

Filip miał na Komory tylko półtora dnia, więc zaczął intensywnie negocjować dzień następny. A plan miał ambitny – chciał wspiąć się na wulkan Karthala, a potem zwiedzić całą wyspę. W jeden dzień! Normalnie samo zdobywanie Karthali trwa dwa dni, choć wspinaczka tam i z powrotem trwa jakieś 9 godzin. Filip nadawał się do tego idealnie, biega maratony, nie pali i nie pije. Ustalił, że zacznie o 4 rano, wróci koło 13, a potem razem pojedziemy na zwiedzanie wyspy. Problemem była cena – taksiarz zażądał 60 euro od łebka, co wydało mi się dużą przesadą. Ostatecznie wymiksowałem się z tego zwiedzania, a Filip został perfidnie oszukany – zapłacił 120 euro tylko za podwózkę i powrót z Karthali, a potem dołożył kolejne 100 euro za zwiedzanie wyspy z innym taksiarzem. Chyba się nie przejął, ma kilka biznesów internetowych i stać go.

Po zainstalowaniu się w hotelu (ja wybrałem Farida Lodge za 40 euro – polecam) udaliśmy się na zwiedzanie Moroni. Miasto nie jest duże, ale dość rozległe, a w komorskim upale zwiedzanie nie należało do najprzyjemniejszych, nawet po południu. Z godnych polecenia miejsc mogę wymienić co najwyżej Meczet Piątkowy, do którego weszliśmy w krótkich spodenkach mimo sprzeciwu niektórych miejscowych. Jest też drugi całkiem interesujący meczet, którego nazwy nie pomnę.

Poza tym nie ma w Moroni nic godnego uwagi – ładne na pierwszy rzut oka plaże są niesamowicie zaśmiecone. Złapaliśmy taksówkę do Iconi – historycznej stolicy Wielkiego Komoru, w której znajdują się ruiny pałacu sułtanów, zwanego Kapviridjohe, oraz średnio ciekawa medyna. Ruiny obejrzeliśmy dokładnie, medynę tylko przeszliśmy – bo zaczęło się robić ciemno i przestaliśmy cokolwiek widzieć. Nad nami fruwały gigantyczne nietoperze, endemiczne dla tego regionu, z rozpiętością skrzydeł grubo przekraczającą metr.

Za taksówkę z Iconi do Moroni zapłaciliśmy po 500 franków, czyli 1 euro. Taksówki w obrębie Moroni kosztują stałą cenę 300 franków – 60 eurocentów, mniej niż 3 złote. W komorskiej duchocie warto czasem było wziąć taksówkę niż przespacerować się kilometr, zwłaszcza z ciężkim plecakiem.

Następnego dnia, zgodnie ze wskazówkami udzielonymi mi przez gospodarzy z Farida Lodge, udałem się do bankomatu (przyjmował tylko Visę, ale na pewno znajdzie się też taki z Mastercard), a dalej do miejsca zwanego Gare Du Nord (Dworzec Północny). Miejsce nie ma za wiele wspólnego z dworcem, ale odjeżdżają stamtąd dzielone taksówki na północ wyspy, czyli również na lotnisko. Wsiadłem do jednej w kierunku Mitsamiouli i po paru minutach, w afrykańskim stylu (czyli 4-5 osób na 3-osobowej kanapie) wyruszyliśmy. Za kurs, który trwał nieco mniej niż półtorej godziny, zapłaciłem coś koło 800 franków, mniej niż 2 euro! W Mitsamiouli przesiadłem się do kolejnej taksówki, która za 300 franków dowiozła mnie do chyba największej poza Karthalą atrakcji Wielkiego Komoru – jeziora Sale. Jezioro prezentuje się nieźle, można je spokojnie obejść dookoła w mniej niż godzinę – tylko ten upał! Oczywiście wokół nie było żadnej infrastruktury, jezioro miałem całkowicie dla siebie…

… do czasu, bo po powrocie na drogę zaskoczyły mnie muzyka i wrzaski pochodzące ze szkolnego autobusu. Dołączyłem się do przewodnika i zapytałem, czy mogą mnie podwieźć do kolejnej atrakcji, oddalonej o jakieś 3 kilometry. Mimo, że autobus był maksymalnie wypełniony, przewodnik odparł „on va practiquer humanisme” czyli „zamierzamy praktykować humanizm” i wpuścił mnie do środka. A tam naprawdę nie było nawet jednego miejsca stojącego. Za to jadące autobusem licealistki zaczęły wyrażać wyraźne zainteresowanie moją osobą – jedna nawet domagała się mojego telefonu, aby wklepać swój numer. Nie spodziewałem się takiej otwartości w muzułmańskim kraju! Swoją drogą, kobiety w tym regionie są przeważnie całkiem atrakcyjne. Pewnie pomaga im w tym stosowanie specjalnych maseczek z drzewa sandałowego, w których chodzą cały dzień, nawet na dworze.

Przejażdżka trwała krótko, kolejnym przystankiem był „Dos du dragon” czyli Grzbiet Smoka – grupka ostańców skalnych na nadbrzeżnym klifie. Rzeczywiście wygląda to jak grzbiet smoka, tylko dostać się tam nie jest prosto – musieliśmy przeskakiwać przez kilka płotów z gałęzi. Ale w końcu się udało, a ja zrobiłem sesję zdjęciową z chyba połową grupy. Dalej musieliśmy się rozstać, ja chciałem w miarę szybko wrócić do Moroni, oni jechali na wschód.

Do Mitsamiouli złapałem stopa, a stamtąd taksówkę do Moroni za kolejne 800 franków. Cała podróż kosztowała mnie więc niecałe 4 euro. A dnia poprzedniego taksówkarz chciał prawie za to samo aż 60 euro! Nawet biorąc pod uwagę, że w tej cenie odwiedzilibyśmy również południe, samodzielnie można zorganizować wycieczkę po całej wyspie w cenie jakichś 10 euro od łebka. Ostrzegam – warto choć trochę znać francuski, angielskim posługuje się niewielu. Mój francuski jest raczej mierny, ale na podróżowanie po Komorach wystarczał w zupełności.

Wieczorem udałem się na przystań promową, aby złapać prom na Majottę i w nadziei obejrzenia meczu Polska-Francja. Zrobiłem szybki check in, dostałem naklejkę na bagaż, przeszedłem przez kontrolę paszportową… żeby skończyć w pseudo poczekalni, w której nie tylko nie było telewizora, ale nawet sensownego wiatraka. Tak się bawić nie będziemy – po chwili wróciłem do klimatyzowanej kanciapy policjantów z telewizorem. Dali mi krzesło i pozwolili oglądać mecz. Okazało się, że prawie wszyscy kibicujemy Polsce – Komorczycy bardzo Francuzów nie lubią za (jak twierdzą) bezpodstawną okupację Majotty. Tylko jeden z kibiców był za Francją – członek załogi promu, pochodzący właśnie z Majotty. Jak mecz się skończył, wszyscy wiedzą – fajnie, że przynajmniej spędziłem te dwie godziny w klimatyzowanym pomieszczeniu, oglądając nie tak złą grę reprezentacji.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (7)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2023-02-08 08:21
Poranna kawa ,,okraszona,, Twoją opowieścią była pyszna!
Bardzo obrazowo przedstawiłeś...widziałam oczami wyobraźni...
Utrata zdjęć boli...bardzo boli!
Gdy zobaczyłam Meczet , kobietę w masce i jezioro to byłam mile zaskoczona...więc nie wszystko stracone!
Brawo na nowy kierunek !
Pozdrawiam
 
joael
joael - 2023-02-10 16:23
Fajne miejsce.. czekam z niecierpliwością na więcej, tym bardziej że mam trochę mil do spalenia
 
Danach
Danach - 2023-02-10 20:51
Ale destynacja wybrałeś :) coś nowego , brawo
 
marianka
marianka - 2023-02-11 22:10
Podziwiam Twoją podróżniczą konsekwencję w realizacji celów. Jesteś bardzo inspirujący!
 
migot
migot - 2023-02-12 09:29
Straty zdjęć byłoby mi szkoda! A podróż ciekawie się układa, i mecz w takich warunkach ciekawie łączy ludzi :(
 
mamaMa
mamaMa - 2023-03-08 15:31
Najpierw przeczytałam, że Filip nie je, a potem się dowiedziałam, że dziewczyny w autobusie, w którym właściwie nie powinno Cię być, domagały się Twojej uwagi, a nawet numeru telefonu. Jaka presja! Jak Ty sobie z tym wszystkim dałeś radę;)

Ten opis to gratka dla lubiących czytać o podróżniczych przygodach!
 
stock
stock - 2023-03-08 15:35
Oj ciężko z tą presją wytrzymać ;-) Dzięki wszystkim za uznanie.
 
 
stock
Wojtek
zwiedził 51.5% świata (103 państwa)
Zasoby: 640 wpisów640 2686 komentarzy2686 7849 zdjęć7849 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
23.11.2024 - 24.11.2024
 
 
01.11.2024 - 11.11.2024
 
 
12.09.2024 - 22.09.2024