Ostatni dzień spędziliśmy w
Limie – mieście-molochu z ponad 10 milionami mieszkańców, ciągnącym się na kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. O bezpieczeństwie w Limie krążą niezbyt pochlebne opinie, ale jak zwykle bywa, nie bardzo się nimi przejmowaliśmy wiedząc, że w dzielnicach centralnych nie powinno być problemu. I tak było w rzeczywistości, choć przejeżdżaliśmy też przez miejsca mniej bezpieczne, takie, jak była dzielnica portowa, niedaleko pomnika Chrystusa Pacyfiku. Gołym okiem widać, że miasto ma fatalnie zaprojektowane drogi, przez co niemiłosiernie się korkuje. Gdzie te czasy, gdy za projektowanie transportu peruwiańskiego odpowiedzialni byli Polacy z Ernestem Malinowskim na czele!
O Limie napisano niezwykle dużo. Miasto było prawdziwą perłą w koronie Imperium Hiszpańskiego, najważniejszym miastem poza Hiszpanią właściwą. Założył je Francisco Pizarro w 1535 r., a już 16 lat później Lima cieszyła się pierwszym w Ameryce uniwersytetem. Cóż za błyskawiczna kariera!
Lima współczesna to miasto, które trudno ocenić. Historyczne centrum (wpisane na listę UNESCO) jest zlepkiem architektury różnych epok, brakuje mu trochę do integralności małych miasteczek, które pamiętamy choćby z Meksyku. Ale nie sposób się nie zachwycać limańskimi wspaniałymi kolonialnymi kościołami – z najważniejszych zwiedziliśmy wspaniały
Convento de San Francisco, ale także kościół Las Nazarenas, Convento de Nuestra Senora de la Merced, Convento de Santo Domingo, bazylikę Santa Rosa i (niestety tylko z zewnątrz) limańską katedrę. Zwiedzaliśmy Limę w niedzielę, kiedy to na Plaza de Armas odbywała się uroczysta msza z udziałem najwyższych dostojników kościelnych i setek ludzi, w tym mężczyzn poubieranych w ceremonialne stroje, pewnie z jakichś religijnych bractw.
Z historycznego centrum przenieśliśmy się do dzielnicy
Miraflores, najbardziej kosmopolitycznej ze wszystkich, siedziby peruwiańskiej bohemy. Dzielnica jest rzeczywiście bardzo ładna, a w niedzielne popołudnie było niezwykle tłoczno. O dziwo, nie dotyczyło to dwóch targów, idealnych do zakupu pamiątek – Mercado Indio i Mercado Inca.
W Miraflores znajduje się wspaniały pomnik kultury prekolumbijskiej –
Huaca Pucllana. Ogromna struktura z adobe została objęta regularną opieką konserwatorską stosunkowo niedawno – wykopaliska rozpoczęły się na dobre w 1981 r. To dość dziwne, bo Huaca Pucllana znajduje się w centrum miasta, piramida z V w. n.e. sąsiaduje z nowoczesnymi biurowcami ze szkła i stali. Dobrze, że w ogóle udało się to miejsce uratować.
Na koniec podróży trafiła nam się (nie)miła niespodzianka – powrotny lot KLM został przesunięty o 3 godziny, co oznaczało, że na miejscu w Berlinie bylibyśmy ponad 4 godziny po planowanej godzinie odlotu. Na dodatek kapitan przyznał, że to przez usterkę samolotu i konieczność podstawienia nowego. 4x600 euro (a, że wybrałem voucher, 4x800 euro) to kwota, dzięki której zwróci nam się znacznie więcej niż połowa kosztów wyjazdu. Co prawda KLM do dziś nie rozpatrzył reklamacji, ale mogą być pewni, że nie odpuszczę.
Na tym kończę moją relację z Peru. Przejechaliśmy 5700 kilometrów – niby nie tak dużo, jak na 16 pełnych dni, ale była to trasa o najtrudniejszym profilu i najgorszej nawierzchni w moim życiu. Szacuję, że całkowita amplituda wyniosła jakieś 30.000 metrów, może nawet więcej – rzecz w Europie zupełnie niewyobrażalna. Zwiedziliśmy wszystkie miejsca z listy UNESCO w Peru i kilka dodatkowych z listy informacyjnej. Kraj jest wyjątkowo ciekawy i fascynujący, na pewno tam wrócę, żeby eksplorować selwę i centralną część peruwiańskich Andów.
Dziękuję czytelnikom za cierpliwość – pisanie relacji strasznie mi się rozwlekło, a to z powodu przeprowadzki, którą w międzyczasie musiałem dokończyć. Udało się to bez brania nawet jednego dnia urlopu, a więc na ostatnie 4 miesiące roku zostanie mi ich więcej, niż się spodziewałem. Mam zaplanowaną jedną podróż w bardzo rzadko opisywane miejsca, ale już kombinuję, jak wykorzystać pozostały urlop. Może nawet trafi się jeszcze więcej niż jedna relacja…
Miałem uchylić rąbka tajemnicy co do kolejnej podróży i zrobię to w formie zagadki. Mam w planie zwiedzenie trzech krajów, z których jeden z nich sąsiaduje z dwójką pozostałych. Wszystkie są naznaczone niedawnymi wojnami, w jednym z nich konflikt cały czas trwa. Jeden z krajów będzie debiutował na Geoblogu, opisy kolejnego można tu policzyć na palcach jednej ręki. Tylko kraj nr 3 jest i był całkiem popularny.
Za dużo tych podpowiedzi, teraz zgadniecie bez problemu :)