Jadąc do
Mosulu czułem dreszczyk emocji. Ciekawiło mnie jak wygląda miasto wielkości Warszawy, które jeszcze pięć lat temu było stolicą samozwańczego państwa i działy się w nim straszne rzeczy. Ciągle jest to miasto pod specjalnym nadzorem - checkpoint przed Mosulem jest wyjątkowo skrupulatny, ale przy naszym fixerze nie było żadnych problemów.
Samo miasto zaskoczyło mnie ogromnie. Przyjechaliśmy tam wieczorem, zainstalowaliśmy się w jednym z niewielu miejsc obsługujących turystów – Al-Sadeer Tourist Complex, i wyszliśmy na miasto – podobnie jak tysiące mosulczyków. Promenada nad Tygrysem jest wieczorami miejscem niezwykle żywym i to zarówno w dni powszednie, jak i świąteczne. Dziesiątki knajpek, bary z sziszą, wesołe miasteczka – wszystko to było wypełnione ludźmi. Było tam zdecydowanie żywiej niż w „turystycznej” części Bagdadu – tak jakby miasto chciało odreagować traumę czasów Państwa Islamskiego. Zamówiliśmy narodowe danie Iraku –
masgouf – czyli przepołowionego grillowanego karpia, jedzonego już ponoć za czasów Sumerów! Grillowanego w specyficzny sposób, jak widać poniżej. Choć nie jest to najtańsze danie, było przepyszne. Bardzo polecam!
Oczywiście Mosul nie jest w stanie całkowicie uciec od ponurej przeszłości. Starówka wygląda tak, jak wyglądała Warszawa w 1945 r. – morze ruin. Najbardziej zastanawiają zniszczone meczety – również te sunnickie. Ekstremiści jak widać chcieli zniszczyć cały stary świat i zastąpić go nowym - oczywiście w swoim rozumieniu lepszym. Z minaretu meczetu Nuri, z którego Abu Bakr al-Baghdadi ogłosił powstanie kalifatu, pozostał tylko fragment. Niemal rozczulający był widok napisu na szyldzie naprzeciwko Nuri "The old days restaurant". Ciekawe, czy właściciele odnosili się do czasów sprzed ISIS, czy też sprzed amerykańskiej interwencji.
Na mosulskim bazarze mieliśmy niezwykłe spotkanie z olimpijczykiem z Moskwy w podnoszeniu ciężarów
Talalem Hassounem. Pan Hassoun w swoim czasie cieszył się sporymi sukcesami, w swojej karierze odwiedził wiele krajów, mówi trochę po angielsku i niemiecku. Najwidoczniej jednak Irak nie zna pojęcia sportowej emerytury, bo mimo swoich prawie 70 lat pan Hassoun ciągle dorabia sobie jako kowal.
Pamiątką po ISIS są też gigantyczne korki - większe nawet, niż w Bagdadzie, i to mimo tego, że ruch w Mosulu jest znacznie bardziej uporządkowany – samochody zatrzymują się nawet na czerwonym świetle! Korki są pamiątką po ISIS, bo ekstremiści pod koniec swoich rządów zniszczyli wszystkie mosty na Tygrysie. Na zniszczonych fragmentach zbudowano tymczasowe, zwężone konstrukcje, które jednak mają zdecydowanie ograniczoną przepustowość. Przez to korkują się nie tylko przeprawy, ale i drogi dojazdowe do mosulskich mostów.
W jednym z takich korków staliśmy, bo naszemu koledze zachciało się piwa, aby uczcić nasz podróżniczy sukces (o którym w kolejnej części relacji). Okazuje się, że w Mosulu można legalnie kupić alkohol (i to nawet sporo taniej niż w Bagdadzie – piwo Farida kosztowało około 3 zł), ale tylko w dwóch wyznaczonych miejscach, z których najbliższe było właśnie w pobliżu przeprawy na Tygrysie. No i spędziliśmy w korku 1,5h godziny, żeby się do tego sklepu dostać… Nie jest to jednak rekord determinacji – w czasie wizyty Jana Pawła II i ogłoszonej w związku z tym prohibicji w małopolskim mój kolega pojechał pociągiem z Krakowa do Dębicy, żeby się zaopatrzyć w procenty i wrócić.
A propos Państwa Islamskiego – może zastanawiać, dlaczego tak ekstremalny ruch znalazł posłuch w Iraku – kraju, który wcześniej był traktowany jako raczej świecki. Przyczyn jest wiele – jedną z nich była idiotyczna decyzja o rozwiązaniu irackich sił zbrojnych po II wojnie w Zatoce Perskiej, ale to tylko część prawdy. Zaczątki ekstremizmu zrodziły się już za samego Saddama, który po przegranej I wojnie w Zatoce Perskiej obrał zdecydowanie bardziej religijny kurs – patrz https://pl.wikipedia.org/wiki/Operacja_Wiary. Większość znaczących figur w samozwańczym kalifacie – włącznie z samym al-Baghdadim, to byli członkowie sił zbrojnych Saddama.