Opuściwszy Górę Nimroda po około godzinie drogi przekroczyliśmy ogromny wiszący most
Nissibi, zbudowany nad Zaporą Ataturka na rzece
Eufrat. Znaleźliśmy się między Eufratem a Tygrysem, w kolebce cywilizacji, krainie, którą każdy z nas „przerabiał” na jednej z pierwszych lekcji historii – Międzyrzeczu czyli
Mezopotamii. To była realizacja kolejnego z moich marzeń, choć po prawdzie chciałbym zwiedzić tę krainę w jej dolnej części, leżącej obecnie w granicach Iraku. Irak po „wyzwoleniu” 16 lat temu stał się, poza Kurdystanem, miejscem zbyt niebezpiecznym dla turystów, ale ostatnio zaczęło się to zmieniać. Zaczynam łypać na Irak coraz ciekawszym okiem i kto wie, czy w ciągu najbliższych lat mnie (nas?) tam nie zawlecze. Ale po prawdzie i turecka Mezopotamia była chyba najciekawszym regionem podczas naszej podróży. Szczegóły poniżej.
Ostatnio jeżdżąc z rodziną nie rezerwuję noclegów na dłużej niż dzień przed, ale Turcja trochę mnie pod tym względem zaskoczyła. Z uwagi na zatargi Erdogana z Holandią, będąc w Turcji nie można rezerwować noclegów w tym kraju przez booking.com. Oczywiście da się to obejść, albo skorzystać z innych stron, ale na nich wybór hoteli na tureckiej prowincji jest czasami bardzo słaby. Na przykład w Sanliurfie, dwumilionowym mieście, hotels.com pokazywało nam tylko jeden wolny pokój 3-osobowy, za nieakceptowalną cenę 500 zł. Postanowiliśmy poszukać na miejscu, ale rzeczywiście w dwóch pierwszych hotelach, wliczając w to ogromny 5-gwiazdkowy hotel Nevali, nie było miejsc. Może to zasługa przedświątecznej nocy (1 maja jest w Turcji świętem). Na szczęście w trzecim odwiedzanym hotelu Akgol dostaliśmy duży pokój za 400 lir czyli ok. 270 zł, co i tak było zdecydowanie najwyższą ceną płaconą za nasze noclegi w Turcji.
Sanliurfa (do niedawna nazywana po prostu Urfą i pod tym imieniem funkcjonująca w języku potocznym) miała być w zasadzie tylko sypialnią, ale będąc na miejscu, nie mogłem sobie odmówić zwiedzenia jej największej atrakcji. Niegdyś Urfa (jeszcze wcześniej zwana
Edessą – skądś kojarzymy tę nazwę, prawda?), była miastem porównywalnym niemal z Jerozolimą jeśli chodzi o znaczenie dla różnych religii. To tu według tradycji islamskiej urodził się Abraham. Przez wieki Edessa była wielkim ośrodkiem wschodniego chrześcijaństwa, z silną i bogatą diasporą ormiańską. Co się stało z Ormianami wszyscy wiemy, między innymi przez to dziś z wieloreligijności Urfy nie zostało prawie nic.
Symbolem miasta jest
Balikligol lub
Staw Abrahama, miejsce, gdzie według tradycji Abraham, za burzenie posągów bożków, został przez króla Nemroda wrzucony do płomieni. Bóg zainterweniował i zmienił ogień w wodę, a węgle w karpie . Dziś święte karpie pływają sobie w najlepsze w kanałach Balikligol, a w świąteczny poranek miejsce było bardzo popularne wśród miejscowych.
Różne formy czczenia bóstw w okolicach Urfy nie zaczęły się oczywiście wraz z Abrahamem. Wielu badaczy twierdzi, że religia była z ludźmi niemal od początku ich istnienia, na co dowodów dostarcza położone w okolicach Urfy stanowisko archeologiczne
Göbekli Tepe. Odkryte w latach 60-tych XX w. dopiero niedawno, bo kilkanaście lat temu, zostało rozsławione przez niemieckiego archeologa Schmidta. Stanowiska archeologiczne, szczególnie te z czasów prehistorycznych, są zwykle mało ciekawe, ale moim zdaniem Gobekli Tepe jest jednym z kilku miejsc na tyle ważnych w historii świata, że trzeba je zobaczyć. To właśnie tuta znajduje się najstarsze znane miejsce kultu, datowane na około dwanaście tysięcy lat. Odkrycie Gobekli Tepe przedefiniowało wiedzę na temat neolitu, przesuwając mocno wstecz początki zorganizowanych form kultu. Gobekli Tepe zostało w 2018 r. wpisane na listę UNESCO i w ramach tego wpisu powstało na miejscu ciekawe muzeum, z interaktywną prezentacją, która przez nasze dzieci została okrzyknięta jedną z największych atrakcji wyjazdu. Mnie z kolei zaskoczyły, płaskorzeźby zwierząt, świetnie zachowane pomimo upływu kilkunastu tysięcy lat. Prace w Gobekli Tepe trwają nadal i możliwe, że odkryjemy tam jeszcze wiele zmieniających historię artefaktów.
Tego dnia poruszaliśmy się po strefie, którą nasze MSZ uznaje za czerwoną z zaleceniem – nie podróżuj. Tymczasem na miejscu nic nie świadczyło o podwyższonym ryzyku, nie było nawet wzmożonych kontroli policyjnych. Nie inaczej było w
Diyarbakir, stolicy tureckiego Kurdystanu, miejscu, gdzie jeszcze parę lat temu rzeczywiście trwały walki z kurdyjskimi separatystami. Dziś na miejscu jest spokojnie, choć zastanawiać mogą spore ilości sił policyjnych – ale może przyczyną był świąteczny dzień 1 maja.
Diyarbakir jest znane ze swoich ogromnych, niemal w całości zachowanych fortyfikacji miejskich, wpisanych w 2015 r. na listę UNESCO. Wpis jest zasłużony, bo niewiele pozostało tak dużych miast, w całości opasanych monumentalnym, grubym murem – i to bardzo starym, bo w większości wybudowanym w IV w. n.e przez cesarzy bizantyjskich. I to w miejscu, które jest regularnie doświadczane niszczycielskimi trzęsieniami ziemi.
Samo miasto szczególnie nie zachwyca – jest może „prawdziwe”, ale mocno podniszczone i wymagające sporych nakładów na renowacje. O ile Turcja w moim przekonaniu wygląda bardziej na kraj europejski niż azjatycki, tutaj wajcha przesuwa się zdecydowanie w stronę Azji.
W Diyarbakirze chyba najbardziej z całej Turcji rzucało się w oczy sporo mieszkańców o rysach ormiańskich. Widać, że czystki sprzed stu lat nie spowodowały kompletnego wyniszczenia tego narodu w Turcji, choć trzeba pamiętać, że mniejszość ormiańska była tam wcześniej bardzo liczna. Drugim charakterystycznym elementem były kościoły chrześcijańskie, których jest w Diyarbakirze kilka. Odwiedziliśmy jeden z nich –
syryjski kościół Marii Panny, funkcjonujący w tym mieście od tysiąca siedmiuset lat. Ołtarz tego kościoła to chyba najbardziej niezwykły przykład połączenia architektury wschodniej (perskiej) i chrześcijaństwa. Obok krzyża z Chrystusem w centralnym miejscu umieszczono pięknie rzeźbiony ajwan. Dla mnie cudo!
Diyarbakir leży nad Tygrysem, który jest tutaj dość niewielką, ale ważną rzeką, wokół której rozciągają się znane już od starożytności ogrody Hevsel. Wprawdzie te ogrody to dziś nic niezwykłego, ale z uwagi na historyczną doniosłość zostały wpisane wraz z twierdzą Diyarbakir na listę UNESCO. Przekraczając Tygrys w kierunku – a jakże! - wschodnim opuściliśmy historyczną Mezopotamię. Mam nadzieje, że nie będę długo czekał na powrót.