Kolejny dzień to dalszy skok na wschód – zaczęliśmy go w
Divrigi, oglądając tamtejszy XIII-wieczny meczet i szpital. Oglądanie sprowadziło się do obejścia zabytku z zewnątrz, bo przechodzi gruntowną renowację i jeszcze długo będzie zamknięty dla zwiedzających. Ale i tak było warto – widziałem już w życiu wiele meczetów, ale fasada żadnego z nich nie była tak kunsztownie rzeźbiona, jak tego w Divrigi. Ekipa budowlana zbudowała specjalne podesty, z których można z bliskiej odległości, ale nie przeszkadzając robotnikom podziwiać detale tego arcydzieła. Meczet w Divrigi był jednym z trzech miejsc, obok Kapadocji i Stambułu, które jako pierwsze znalazły się na tureckiej liście UNESCO w 1985 r. Te dwa pozostałe są atrakcjami numer jeden w Turcji, Divrigi leży mocno na uboczu, ale i tak zdecydowanie warto się tam udać.
Z Divrigi kilkugodzinna przeprawa przez tureckie pustkowia zawiodła nas do miejsca, którego zwiedzenie było jednym z moich marzeń od dzieciństwa.
Nemrut Dag czy też Nemrut Dağı – Góra Nimroda, bo o nim mowa, jest położony na górze o wysokości 2134 m n.p.m. i miałem wcześniej obawy, czy początek maja to nie za wcześnie na zwiedzanie. Uspokoiłem się, kiedy znajomy Turek wrzucił informację, że był tam dwa tygodnie wcześniej. Jechaliśmy z Malatyi, mijając po drodze stanowisko archeologiczne Arslantepe, wpisane na listę informacyjną UNESCO. Zastanawiałem się, czy tam nie zajrzeć, ale trzeba było wybierać – wspomniałem poprzednio, że turecka lista informacyjna jest największa na świecie i po prostu nie warto zwiedzać wszystkich jej elementów. Ja skupiam się tylko na takich, które są bardzo ciekawe same w sobie lub będą poddawane pod głosowanie w najbliższych latach. Lista oficjalnych nominacji nie jest jednak znana na więcej niż rok w przód. Arslantepe na niej nie było, ale już po naszym powrocie opublikowano dokument, z którego wynika, że Turcy chcieliby je wpisać w 2020 r. Jeśli im się uda, będzie to mój pech i w przyszłości będę musiał nadkładać sporo drogi, żeby je odwiedzić.
Wróćmy do Nemrut Dag. Wjeżdżaliśmy tam główną drogą od północy, nie widząc żadnych znaków ostrzegawczych, choć coraz to większe pokłady śniegu nie nastrajały optymizmem. Wjeżdżaliśmy grubo ponad godzinę i zostało nam pięć kilometrów do szczytu, kiedy to jadąc w wykutym w lodzie, wysokim na kilka metrów tunelu, zauważyliśmy porzuconą w brei ciężarówkę. Dalej jechać się nie dało. Trzeba było wracać, co z dwójką wrażliwych na jazdę po serpentynach dzieci nie należało do przyjemności. Tutaj Turcy mogli się bardziej postarać i umieścić informację o zamkniętej drodze gdzieś na jej początku.
Na szczęście na Nemrut Dag można dostać się kilkoma wjazdami i po przejechaniu kilkunastu kilometrów po polnych drogach znalazłem alternatywę przez wioskę Kocahisar. A propos Kocahisar, naprzeciwko tamtejszego zamku znajduje się knajpa, której właściciel usilnie nas zapraszał na kawę i obiad. Zgodziliśmy się, zjedliśmy, po czym zostaliśmy przez dziada poczęstowani rachunkiem w kwocie 200 lir, średnio dwa razy więcej niż płaciłem za obiad dla naszej czwórki. Na szczęście to był jedyny przypadek, w którym Turcy nas naciągnęli, ale ostrzegam. Jedynym plusem tej knajpy był fantastyczny widok na okoliczny zamek (niestety zamknięty dla turystów).
Ostatecznie cała niemiła przygoda z zamkniętą drogą kosztowała nas tylko godzinę dłużej w samochodzie, bo wszystkie drogi południowe na Nemrut Dag były otwarte. Były też plusy – po drodze przeleciało nam stado prawdziwych kozic!
Mogłem więc spełnić swoje marzenie żeby, jak to czasami bywa przekonać się, że wyobrażenia były nieco lepsze niż rzeczywistość. Nemrut Dag to pomnik króla Antiocha I, władającego w I w. p.n.e. niewielkim królestwem Kommageny. W książce „Cuda świata”, którą w dzieciństwie intensywnie przeglądałem, głowy posągów wydawały się ogromne, podczas gdy w rzeczywistości były mniejsze od człowieka. Same cokoły faktycznie są wielkie i gdyby głowy bogów, ludzi i zwierząt znalazły się na swoich miejscach, robiłyby fantastyczne wrażenie. Niestety, prawdopodobnie podczas jednego z trzęsień ziemi spadły i nie zostały już podniesione.
Południowe drogi do Nemrut Dag były otwarte, ale na szczycie leżało ciągle bardzo dużo śniegu – dzieci od razu zaczęły rzucać śnieżkami. Trzeba pamiętać o ciepłym ubraniu i dobrych butach, bo droga na szczyt jest długa i stroma. Zimno zdaje się nie przeszkadzać Martynie, która najdłużej opierała się przed założeniem bluzy, a i w Polsce bywa, że lata z krótkim rękawem, podczas gdy rodzice rozglądają się za kurtkami. Przestaliśmy z tym walczyć, tym bardziej, że teraz dzieci – odpukać – prawie w ogóle nam nie chorują.