Po powrocie z Afryki mieliśmy w Portugalii jeszcze cztery dni i tym razem udaliśmy się na północ kraju. Jednym z pierwszych przystanków była Braga, a konkretnie górująca nad nią
Bazylika Dobrego Jezusa z Gór (Bom Jesus do Monte). Bazylika jest jednym z najbardziej charakterystycznych kościołów z Portugalii, w szczególności dzięki malowniczemu położeniu – do kościoła na szczycie wzgórza wiodą wspaniałe barokowe schody ze scenami z drogi krzyżowej. My się po schodach nie wspinaliśmy, wjeżdżając na szczyt samochodem. I o ile otoczenie kościoła rzeczywiście zachwyca, to sam kościół – stawiany za arcydzieło portugalskiego baroku – trochę mniej. W Polsce mamy na pęczki znacznie wspanialszych barokowych kościołów i w tym stylu równać się z nami mogą co najwyżej Włochy.
Noc spędziliśmy w Porto, wcześniej spotykając się z jednym z najbardziej doświadczonych portugalskich podróżników – Joao Paulo Peixoto, który jako pierwszy z Portugalczyków odwiedził wszystkie kraje świata (sporą część z żoną, i to wszystko pomimo posiadania siódemki dzieci!). Samo Porto zwiedziliśmy jednak bardzo pobieżnie i pominę je w ogóle w niniejszej relacji.
Z Porto pojechaliśmy na wschód, żeby zobaczyć dwa miejsca z listy UNESCO w tym regionie. Pierwsze z nich to
Region winny Alto Douro, wpisany jako krajobraz kulturowy, który ogląda się po prostu przejeżdżając. Co może wydać się zaskakujące, Alto Douro było pierwszym winiarskim regionem z wyznaczonymi granicami i sklasyfikowanymi winnicami. Widoki są na pewno przyjemne, choć nie popieram tendencji UNESCO do dodawania do listy takich kulturowych krajobrazów winnych (w samej Francji są takie trzy, tyle samo we Włoszech, a proponowane są kolejne).
Tuż przy granicy z Hiszpanią położony jest
Park Archeologiczny Doliny Coa, wpisany na listę UNESCO w 1998 r., aby chronić odkryte nieopodal rysunki naskalne z czasów paleolitu i neolitu. Rysunki miały sobie kilka tysięcy lat (najstarsze ponoć nawet dwadzieścia dwa), ale zostały odkryte dopiero w… 1992 r. Turyści przybywają do miejscowego Muzeum Archeologicznego, skąd wyruszają jeepami, aby rysunki podziwiać na żywo. Zwykle taka wycieczka wymaga wcześniejszej rezerwacji, ale podczas naszego przyjazdu miejsca były. Cóż z tego, skoro pracownik muzeum skutecznie nas zniechęcił do wycieczki stwierdzeniem, że nie są w stanie brać takich małych dzieci, a w dolinie jest co najmniej pięć stopni więcej niż przy muzeum (gdzie było dobrze ponad 30). Wobec tego poprzestaliśmy na zwiedzaniu muzeum.
Będąc tak blisko granicy nie mogliśmy oprzeć się pokusie wpadnięcia na chwilę do Hiszpanii. Nie było to do końca legalne, bo nie miałem karty uprawniającej do przekraczania granicy, ale wyskoczyliśmy na pół godziny na zakupy w hiszpańskim Carrefourze (dodam, że miało to sens, bo zaopatrzenie jest znacznie lepsze niż w marketach portugalskich, ceny też chyba niższe). Ryzyko wpadki było jednak niemałe, bo Portugalczycy wyrywkowo kontrolowali samochody.
Po południu zwiedziliśmy jeszcze
Almeidę jedno z warownych miast strzegących niegdyś portugalskiej granicy. Almeida jest obecnie małym miasteczkiem w całości zamkniętym w murach fortecy z XVII w. i z racji swojego prowincjonalnego położenia nie jest często odwiedzana przez turystów. Niesłusznie, bo miasteczko zachowało swój urok i było jednym z naszych ulubionych w Portugalii. No i niewiele pozostało na naszym kontynencie przykładów tak dużych twierdz, które pozostały do dziś nietknięte, w dodatku z miasteczkiem w środku. Dla mnie absolutny unikat.