Po dniu kontynentalnych upałów znaleźliśmy ukojenie bliżej morza. Dzień był wypełniony zwiedzaniem pałaców, z których na pierwszy ogień poszła
Mafra. Była rezydencja królewska w Mafrze robi z zewnątrz oszałamiające wrażenie – oprócz pałacu w jednym kompleksie jest też bazylika i klasztor. Wszystko to ma rozmiar XXL i może być w pełni podziwiane od fasady. Ciekawa jest historia pałacu w Mafrze – rezydencja zamówiona na początku XVIII w. była budowana w ciągu 13 lat przez ponoć 50 tys. budowniczych, w tym szereg artystów, głównie spoza Portugalii. Budowa była tak droga, że spowodowała prawdziwe spustoszenie i ruinę królewskiego skarbca (nie pierwszy to raz w historii kiedy jeden budynek doprowadzał kraj do ruiny). Niestety, nie wszystkie te wspaniałości można obecnie podziwiać w Mafrze, bo w okresie wojen napoleońskich rodzina królewska (sprzyjająca Anglikom, jak cała Portugalia) bohatersko opuściła pałac z większością wyposażenia i uciekła do Brazylii.
To, co pozostało, wystarcza w zupełności żeby się Mafrą pozachwycać. Rezydencja nie ma wprawdzie porównania do Hofburgu czy nawet rodzimego Łańcuta, ale i tak robi wrażenie. Szczególnie zapada w pamięć pokój myśliwski (z meblami zrobionymi z poroża), a przede wszystkim wspaniała
biblioteka, służąca w XVIII w. jako jedyne miejsce w Portugalii, w którym mogły znajdować się pozycje z papieskiego indeksu ksiąg zakazanych. Widziałem już w życiu kilka ładnych bibliotek, ale ta z Mafry znajdzie się z pewnością w pierwszej trójce z nich.
Plusem pałacu w Mafrze – podobnie jak w większości miejsc w Portugalii – jest przyjazność turystom. Nie tylko można tu spacerować bez przewodnika, ale również niemal bez ograniczeń robić zdjęcia – rzecz nie do pomyślenia w większości słynnych pałaców, np. w Niemczech. Tutaj też spotkaliśmy się po raz pierwszy z portugalskim wariantem polityki prorodzinnej – rodziny dwa + dwa płacą za bilet tylko 50% ceny, co sprawiło, że we czwórkę wchodziliśmy za cenę jednego biletu dla dorosłego. A do wspaniałej bazyliki można wejść bez płacenia w ogóle. I jak tu nie lubić Portugalii?