Położenie Wschodniej Kanady na krawędzi kontynentu spowodowało, że znajduje się tam sporo miejsc będących prawdziwą gratką dla naukowców lubiących grzebać w ziemi. W końcu dużo łatwiej jest wydobywać skamieniałości ze ścian klifów, które po każdym większym sztormie same odsłaniają kolejne warstwy. Szczególnie znane są dwa takie miejsca, które chcę Wam przybliżyć. Pierwszym z nich jest, leżący na granicy Quebecu i Nowego Brunszwiku najmniejszy park narodowy Kanady, wpisana na listę UNESCO
Miguasha. Miguasha jest szczególnym miejscem dla światowej paleontologii i nauki teorii ewolucji. To tutaj odkryto skamieniałości będące formami przejściowymi pomiędzy rybami a płazami (najbardziej znanym przykładem jest
Ichthyostega), dokumentujące początki zaawansowanych form życia na lądzie.
Niestety, obecnie wizyta w samym parku nie daje turystom za wiele satysfakcji. Krótki kawałek wybrzeża klifowego, niewyróżniającego się od innych, oraz ścieżka edukacyjna poprzez las to wszystko, co ma do zaoferowania. Największą frajdę sprawiało nam wynajdowanie w lesie naszych swojskich kraśniaków, których było tam całe mnóstwo. Wizyta w Miguashy byłaby kompletną porażką, gdyby nie tamtejsze muzeum. Zgromadzono tam najciekawsze eksponaty wydobyte z okolicznych klifów i trochę sprowadzonych z innych wykopalisk. Skamieliny są w doskonałym stanie, oświetlone i przedstawione w efektowny sposób.
Zdecydowanie ciekawszym dla laika miejscem są położone nad Zatoką Fundy, też wpisane na listę UNESCO
Joggins Fossil Cliffs. Z pozoru miejsce wygląda podobnie do Miguashy - mamy tam kawałek klifowego wybrzeża i niewielkie muzeum. O ile w Miguashy skamieliny umierały w okresie dewonu, do Joggins zawędrowały kilkadziesiąt milinów lat później, w karbonie. A karbon, jak sama nazwa wskazuje, kojarzy się z tworzeniem pokładów węgla. I rzeczywiście, wystarczyło zejść na plażę, aby zauważyć wystającą z klifu rudę węgla kamiennego, taką samą, jaką w Polsce wydobywa się kilkaset metrów pod ziemią. Kilkanaście metrów dalej kolejne zaskoczenie – wprost w klifie siedział skamieniały pień drzewa sprzed 300 milionów lat! Można było do niego podejść, dotknąć, zrobić zdjęcie. Takich pni było zresztą w klifie kilka, podobnie jak odbitych w skale rysów niemalże kompletnego drzewa. Chodziliśmy zafascynowani pomimo huraganowego niemal wiatru, a Joggins Fossil Cliffs były wspaniałą niespodzianką na samo zakończenie naszej podróży.
_________
To już ostatni wpis z naszej kanadyjskiej podróży. Przez dwa tygodnie zrobiliśmy 4500 kilometrów, co z uwzględnieniem czterech dni u rodziny dało średnią ponad 400 kilometrów dziennie. Adaś tak się przyzwyczaił do podróży samochodem, że praktycznie nigdy nie protestował. Nic dziwnego, skoro w tym roku tylko w foteliku wynajętych samochodów pokonał grubo ponad 10 tys. km!
Część Kanady, którą odwiedziliśmy, jest bardzo ładna, przyjemna i prosta do zwiedzenia. Nie należy też do najtańszych, szczególnie jedzenie w restauracjach czy barach, ale z pozostałymi rzeczami nie ma tragedii. Dużo płaci się za wejścia i parkingi, za to mało za paliwo (ok. 4zł/litr). W odróżnieniu od Stanów, Kanada jest całkowicie zeuropeizowana pod kątem jednostek miary. Temperaturę podaje się tu w Celsjuszach, paliwo w litrach, ograniczenia w kilometrach na godzinę. Pomimo tego, że większość czasu spędziliśmy w części francuskojęzycznej, nie odczuliśmy jakichkolwiek problemów z dogadaniem się po angielsku.
Dziękuję za uwagę wszystkim czytającym i, przede wszystkim, komentującym. Nie zaproszę do zagadki dotyczącej kolejnego celu podróży, bo wyjątkowo takiego na razie nie mamy. Jest za to możliwe, że w przyszłym roku wybiorę się sam w jakieś naprawdę egzotyczne i trudne do odwiedzenia miejsce, choć sam jeszcze nie wiem, gdzie to będzie.
A na koniec dwa zdjęcia Adasia w jednym z odwiedzonych moteli...