Czterysta lat temu, gdy tylko malutka część Ameryki Północnej była poznana przez białych, do ujścia rzeki św. Wawrzyńca dopłynęli nieustraszeni francuscy „coureurs des bois”, żeglarze i awanturnicy z Jacquesem Cartierem i Samuelem de Champlainem na czele. Ten drugi oficjalnie objął dzisiejszy wschód Kanady jako kolonię francuską, nazwaną mało oryginalnie Nową Francją. Jej częścią będącą odpowiednikiem dzisiejszych Prowincji Nadmorskich Kanady była
Akadia. Pochodzenie tej nazwy nie jest jasne, jedna z hipotez mówi o zniekształconej kalce mitycznej Arkadii, co by dobrze świadczyło o dobrobycie tamtejszych terytoriów. W owym okresie oprócz Indian te ziemie zamieszkiwała prawie wyłącznie ludność francuskojęzyczna. Niestety, zawieruchy dziejowe sięgnęły również tam i po pokoju w Utrechcie w 1713 r. część Akadii nazywana dzisiaj Nową Szkocją przeszła pod władanie Brytyjczyków. Wraz ze zmianą władzy zaczęła tam napływać ludność anglojęzyczna, która na początku pokojowo, choć nie bez niesnasek, współżyła z mieszkającymi tam frankofonami. Ale 40 lat później w Europie szykowało się do wybuchu kolejnej wojny między Wielką Brytanią a Francją, nazwanej później wojną siedmioletnią. Na fali szowinizmu gubernator Nowej Szkocji wydał bezduszny rozkaz deportacji wszystkich Akadyjczyków, pozwalając im na zabranie wyłącznie osobistych przedmiotów o niewielkich rozmiarach. Około 8000 ludzi musiało opuścić tereny, na których ich przodkowie mieszkali co najmniej od stu lat.
Gehenna Akadyjczyków została sugestywnie przedstawiona w ich pamiątce narodowej, wpisanym w 2013 r. na listę UNESCO
Grand Pre. Obecnie Grand Pre to niewielkie, ale urokliwe miejsce pamięci, w którym można poznać życie codzienne Akadyjczyków oraz historię ich deportacji. Miejsce jest ciche i spokojne, turystów tu niewielu i spektakularnych atrakcji brakuje, ale ja bardzo lubię miejsca, w których można poznać zapomniane momenty historii świata.
W czasach, w których deportowano Akadyjczyków, na południowym wybrzeżu Nowej Szkocji osadnicy niemieccy założyli miasto, będące obecnie jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych tego obszaru. Mowa o
Lunenburgu, mieście jakby żywcem wyjętym ze Skandynawii czy nadmorskich Niemiec. Maleńka starówka w Lunenburgu, wpisana na listę UNESCO, została zbudowana na planie prostokąta, z ulicami krzyżującymi się pod idealnym kątem prostym. Miasteczko wygląda bardzo ładnie, choć nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że zostało paskudnie zepsute przez „nowoczesność”. Mowa o ohydnych drutach i słupach elektrycznych, wyłażących na pierwszy plan każdego wykonanego tam zdjęcia. Żałuję, że UNESCO nie nakazało puszczenia tego szkaradzieństwa pod ziemią jako warunek wpisania na listę. W Lunenburgu warte polecenia jest przede wszystkim Muzeum Morskie oraz legendarny szkuner „Bluenose II”, który akurat podczas naszej wizyty stał przy nabrzeżu.
Wolne od zgubnego wpływu nowoczesności jest położone o pół godziny drogi od Halifaxu (stolicy Nowej Szkocji)
Peggy’s Cove. Peggy’s Cove jest maleńką portową wioską, ale to, co je wyróżnia, to przepiękne widoki gołych białych skał przetykanych niewielkimi jeziorkami, krzaczkami i mchem. Im bliżej morza, tym mniej roślinności, a więcej fantazyjnych formacji skalnych. Zresztą, zobaczcie sami…