Po powrocie z Herm, check-inie w hotelu na Guernsey udałem się na kolejną wyspę - tym razem Alderney. Alerney jest trzecią co do wielkości z Wysp Normandzkich, położoną nieco na uboczu, bardzo blisko wybrzeża Francji. Na tej wyspie mogą jeździć samochody, które mają własne oznaczenie rejestracji GBA (Guernsey ma GBG, Jersey GBJ). Choć Alderney należy do baliwatu Guernsey, administracyjnie posiada sporą autonomię, własny rząd i parlament (dla 2,5 tys. mieszkańców!).
Poza sezonem letnim można się tam właściwie dostać tylko samolotem. I właśnie możliwość bardzo nietypowego przelotu rzadko spotykaną maszyną była głównym motorem mojej podróży na Alderney. Leciałem samolotem Britten-Norman Trislander, użytkowanym przez Aurigny Air Services. Samolot ma tylko 16 miejsc, a miejsce dla pilota nie jest w ogóle oddzielone od pokładu. Aby ułatwić wejście do samolotu obsługa ustawia małe schodki i otwiera drzwi jak w samochodzie. Podwozie oczywiście nie jest wysuwane. Średnia prędkość nie jest imponująca, koło 150-170 km/h. Najfajniej miałem podczas podróży powrotnej, kiedy oprócz mnie był jeszcze jeden pasażer, a ja dostałem miejsce bezpośrednio za pilotem i mogłem obserwować wszystkie czynności podczas startu, lotu i lądowania. Nie jestem wielkim miłośnikiem lotnictwa, ale to było naprawdę fascynujące.
Sama wyspa nie była specjalnie ciekawa, stolica St. Anne wyglądała trochę wioskowo, z wszechobecnymi murkami zamiast ogrodzeń (takie murki to zresztą cecha charakterystyczna każdej z Wysp Normandzkich). Przyrodnikom jest znana jako miejsce występowania dużej populacji maskonurów. Ja niestety żadnego nie widziałem.